Takie sobie wydarzenie:
Wstaję nad ranem, jeszcze mroczno, ciemno, zaspana idę sobie w swoim zaspaniu….tradycyjnie, do łazienki…oddać mocz, siku zrobić. I nagle, budzą mnie z półprzytomności, wyrywają brutalnie, drzwi na mojej głowie….spotkanie z drzwiami. Kurwa, chuj to, ja pierdolę, wszystko wyrywa się z gardła….złość, wściekłość, furia. Nos, nie aż tak dawno operowany, lęk o, od tak niedawna prościutką, przegrodę, jakieś chrupnięcie, ale wbrew wszystkiemu trzymam się za głowę, nie boli, ale krew broczy.Chwila uspokojenia i czuję jak zastygam, głowa nadal nie boli, mięśnie szczelnie zaciśnięte…wszystkie, bezruch, oddech wstrzymany. Teraz wiem, w pełnej świadomości wiem, że to co u mnie to nie uspokojenie, a zamarznięcie, zamarcie (reakcja układu przywspółczulnego-dominacja nerwu błędnego-grzbietowego). Tak układ nerwowy reaguje na sytuację, którą interpretuje jak zagrożenie, z którym nie może sobie poradzić. Zagrożenie dla życia. Leżę tak, dając ciału odczuć, w swoim czasie poczuć, że jest bezpieczne, nie pośpieszam, nie mówię sobie, tego co rodzice tak często swoim dzieciom: „a to nic”, „nic się nie stało”, „nie przesadzaj”, „bądź dzielna”. Nie, nic takiego nie mówię, pozwalam, żeby się działo, bez blokowania, brania na głowę. Jestem. Leżę, kurczowo trzymając ranę, aż poczuję, że wewnątrz mnie, w nagłej odpowiedzi na zagrożenie, zgrupowania energia zechce się uwolnić, mobilizacja opadnie. Przychodzi przeogromny ból….dopiero teraz. Czuję drgania w całym ciele, szarpią całą mną. Tak nasz system nerwowy pozbawia się mega potężnego ładunku, który w sekundzie został zmobilizowany, żeby chronić, jak trzeba to walczyć, jak trzeba uciekać (dominacja układu współczulnego). No cóż, z drzwiami walka…trochę bezcelowa, uciekać przed drzwiami…też dziwna sprawa. Nic z tego nie było potrzebne, ale ogromna mobilizacja została. Drganiami, dreszczami uwalnia się z ciała. Nieuwolniona zostaje, zastyga, tworząc różne ciekawe twory-potwory.
Na końcu opiekuńcze ramię męża (dziękuję jak zawsze), bardzo intensywne łzy, które rozluźniły całe ciało swoimi konwulsyjnymi drganiami, rozbicie, jakieś rozżalenie, stripy na ranę i odpoczynek….błogi (układ przywspółczulny, dominacja nerwu błędnego brzusznego, koregulacja, czyli regulacja siebie w kontakcie z innym człowiekiem).
Cała akcja ok 1h.
Tyle czasu, tyle procesów, tyle potrzebował mój układ nerwowy, starej, ponad 40to letniej baby, żeby dojść do siebie.
Ilu z nas nie dano takiego czasu, kiedy to będąc dzieckiem nie pozwalana nam płakać nad raną, nad guzem na głowie, rozbitym kolanem, nad innym cierpieniem.
„nie mazgaj się”
„chłopaki nie płaczą”
„baba z Ciebie”
„co tak się trzęsiesz?”
„nic Ci się takiego nie stało”
„to tylko rozbita głowa”
.
.
.
„nie płacz już”
Nauka dla dziecka: należy się odciąć, nie czuć, udawać, że nie boli, zamrozić, pogrzebać. Tylko, co wtedy z tą zmobilizowaną energią? Zostaje, odkłada się w ciele, doskwiera, nieuwolniona żyje swoim życiem. Wspiera wzorzec bycia dzielnym na zewnątrz, a wewnątrz zatrzymany i rozpierający lęk życie; wspiera wstyd przed pokazaniem, że boli, a kurde boli, mówię Wam, ech kurde boli; wspiera wstyd przed pokazaniem się w prawdzie swojego cierpienia; wspiera brak zaufania do ludzi, że wesprą w cierpieniu, że będą kiedy są potrzebni, że będą łagodnym ramieniem, na którym można wesprzeć zmęczoną głowę. Relacje, akceptacja, zaufanie, bliskość….cierpią.
Takie małe coś, może tworzyć niewspierające wzorce, może być traumą dla naszego ciała, dla naszej psychiki, dla naszych emocji.
Bycie samemu w trudzie, samotność w biedzie, brak wsparcia w nieszczęściu…dla delikatnego układu nerwowego dziecka….trauma. Wszyscy byliśmy dziećmi. Zobacz w siebie, do wewnątrz, ku siódmemu kierunkowi. Zobacz, czy to Twoje.
I jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało to, świadome przeżycie rozbitej głowy-bezcenne. Dużo mnie nauczyło, nie mniej pokazało….bycie tu i teraz. Cenne doświadczenie.
