Zafascynowałam się kupą, a raczej wpływem kupy na nasze życie, a raczej, wpływem stosunku naszych rodziców do naszej kupy, na nasze życie….Zagmatwane.
Przeczytałam ostatnio:
„Warto tutaj powiedzieć, że dziecko przeżywa swoje pierwsze kupy jako akt kreacji. To pierwsze tworzenie, związanie ze spostrzeżeniem: coś wychodzi ze mnie i ja to zrobiłem! Zachwycajmy się więc kupami naszych dzieci!” („psychoterapia przez ciało” Marzena Barszcz)
Ostatnie zdanie zadzwięczało w moich uszach jak…plusk kupy o tafle wody toaletowej, a raczej wody w toalecie. Chyba, że ktoś napełnia swoją toaletę, wodą toaletową. Już kwestia gustu i zasobności portfela. Choć gdybym miała wybierać, mając nieograniczone zasoby finansowe, jednak wybrałabym tradycyjnie, wodę, może źródlaną, ale jednak wodę.
I zadzwoniło w moich uszach, tysiące dzwoneczków koshi, bo nagle zrozumiałam, poczułam, dotarło…
Przypomniała mi się historyjka sprzed lat parunastu. Mama Magdaleny, babcia bratanka (celowo omijam nazwiska, żeby nie zażenować młodzieńca, gdyby ktoś życzliwy chciał się z nim podzielić zasłyszaną historią jego własnej kupy), będąc świadkiem i nadzorcą aktu kreacji wnuka, schowała nocnik, razem z zawartością do torby-reklamówki, żeby podzielić się później jej zawartością, z bogu winnym, niczego niespodziewającym się rodzicem. W tamtym czasie uznałam to za fraszkę, śmiesznotkę, anegdotkę, którą warto trzymać w kieszeni ubrania i rzucić nią z rękawa przy nadarzającej się okazji towarzyskiej, w celu rozweselenia publiczości. Dziś, po przeczytaniu ww. książki podziwiam…….
Przypomniałam sobie jak moje dzieci, każde po kolei z tiumfem w głosie i dumą na twarzy, prezentowało mi swój akt kreacji leżący plackiem na dnie kremowego nocnika, nocnika z melodyjką, która spod klocka brzmiała z trudem, mocno przerywanym tonem. Te miny zapamiętałam i ten zachwyt nad….kupą. Niezrozumiały dla mnie zupełnie, ale przyjęty entuzjastycznie.
I myślę sobie, no właśnie, jakby wtedy dziecko, to małe, całe rozentuzjazmowane dostało ode mnie: beee, a fujć, nie dotykaj, śmierdzi, albo tym podobne, niby zupełnie niewinne pojedyncze słówka. Co by wtedy poczuło zamiast swojej dumy z tego co właśnie stworzyło?
Poczułam kupę jako akt kreacji u dziecka, poczułam, bo sama widziałam, jak mały się cieszy. Jak łatwo można zdeptać zapał, dumę, samozadowolenie z siebie, entuzjazm, wiarę, że mogę czymś wielkim podzielić się z rodzicem.
Dzieci są delikatne.
My też byliśmy dziećmi.
Zranieni przez drobne (nie wspominając już o dużych), potknięcia naszych rodziców.
Zablokowaliśmy się, zablokowaliśmy swoją sprawczość, zablokowaliśmy swoją kreatywność, swoją moc.
p.s. ale żeby nie było tak ponuro na samej końcówce, to napiszę z wielkim entuzjazmem i optymizmem, że nic straconego, terapia poprzez ciało……wspaniała, żeby odzyskać samą siebie, kawałeczek po kawałeczku, piękna praca. Nawet ten kawałeczek zraniony przez odrzucone piękno mojej własnej kupy, w moich dziecięcych latach
