NIEWSKAZANE DO CZYTANIA DLA OSÓB GŁĘBOKO UDUSZOWIONYCH
——————–
Dziś wyżywam się na duszy, albo Duszy. Sama jeszcze nie wiem.
Bo dziś właśnie, będąc toczona rozmową z pewnym człowiekiem, którego poznałam lata temu, którego spotkałam bliżej 14.02.2004, i poznaję do dzisiaj, a którego w formalnej dokumentacji wpisuję nad kropeczkami, wskazującymi imię i nazwisko męża, doznałam oświecenia! O którym dalej, po szerszej dygresji, bez której jakikolwiek wywód byłby jak wyjęta ze środka książki przygodowej kartka: wyrwa, bez kontekstu….
(W sumie pojawia mi się tutaj smutna refleksja, narzuca….Jak większość żyć toczonych na tej Ziemi. Wyrwane, bez kontekstu. Sama się czasem zadziwiam, tym co mi z głowy wypływa).
Jakoś nigdy nie pasowała mi koncepcja duszy/Duszy. A szczególnie ostatnio, kiedy to po ulicach krążą same dusze, w sumie dusze bez ciała i mózgu, jak się okazuje. Ciało wałęsa się gdzieś koło nich, za nimi, pod nimi, a umysł rozpływa się w przestrzeni, mieszając z okolicznie rozpływającymi się umysłami, tworząc chaos w każdym, tworząc chmurę pyłu umysłowego.
Dusza to jakiś twór, umysłowy, bo ubrana w słowa staje się koncepcją umysłową. Zawsze wierzyłam i wierzę, że ten kto wprowadził słowo do powszechnego użytku, chciał jakoś marnie, bo marnie, ale opisać słowami coś, co głęboko odczuwał. Chciał opisać czymś mniejszym (słowa) coś większego ($#*)-zadanie nie do wykonania. Marnym słowem opisywał swoje wewnętrzne, bardzo bogate czucie. Ktoś, zupełnie nieczujący, zasłyszał, ale spodobało mu/jej się, co tamten gadał, to wziął jako swoje. Pomyślał, że to może o tej emocji, co to on/ona właśnie odczuwa gada tamten i poszło…. Jeden: głębokie odczucie jednego człowieka. Dwa: podjęta próba ubrania go w słowo. Trzy: zamieniła się w płaską koncepcję umysłową i teraz……z biegiem czasu, z biegiem lat….
Okazuje się, że to wewnętrzne, bardzo mocne czucie, jakaś jedność, połącznie, klarowność, stabilność, poczucie, że jestem, coś co daje nam poczucie sensu, siły osobistej, mocy, poczucia sprawstwa i jednocześnie głębokiego połączenia z miłością, a nazwane jednym słowem DUSZA, już nie jest w nas, a poza nami, bo np. mówimy.
Widocznie MOJA DUSZA TEGO CHCIAŁA !>!!?#<!@LM#L@!????
Heee????
Dusza jak samochód.
No mój samochód, to nie ja. Prawda?
Mój dom, to nie ja. Prawda?
Moja dusza, to nie ja. Prawda?
Czyli, że co to jest ta dusza? Jakiś twór poza mną?
No bo, jak ona chciała, to nie ja chciałam, a ona…..
Czyli to nie ja kieruję moim życiem, a ona?
Skoro ona, to nie ja.
Pewnie, to łatwiejsze, bo znowu przekazujemy władzę i odpowiedzialność nad swoim życiem jakiejś sile na zewnątrz. No tak, to już nie mama, tata, nie rząd mną rządzi, a … dumnie rządzi mną dusza. Brzmi lepiej 😉 Teraz jak przychodzi do decyzji, to pytamy nie mamy, taty lub Teleekspresu, a DUSZY. I jak ta podejmie decyzję, to dobrze, ja już nie muszę się trudzić. Uffff….. Zero odpowiedzialności. Zwalę na dusze jak przyjdzie do ponoszenia konsekwencji.
Dobre też jest to: „Moja dusza ma plan=Plan duszy”. Przyszła tutaj na ziemię, żeby realizować plan osiągać, zdobywać cele. Pracowałam lata w korporacji. Spotkałam tam wiele dusz, które miały Plan 😉 Realizowały go szczególnie sumiennie w tzw. deadliny. Ale spokojnie. Niebawem dusza w tzw. duchowości świeckiej, też zacznie używać deadlinów. A nie, w sumie już używa. No kurczę, teraz to widzę, jasność. Deadline=Dead+line, czyli śmierć. No tak, yupeeee! No jasne, przecież, każda dusza tworzy plan na jedno życie, jeden okres rozrachunkowy. Zrealizuje plan przed deadlinem, albo nie. Jak nie to na dywanik do przełożonego…..Żródła. Które to powie jej tonem niskim, ale żeńskim, bo wiadomo, źródło już nie jest mężczyzną, jak już to kobietą: „Nie zrealizowałaś swojego planu Duszo, czeka Cię powtórka”.
Dusza: „Ojej, a ja myślałam, że to już ostatnia moja linia….”
Żródło: „Czym myślałaś jak nie masz umysłu?”
Dusza: „eeeee…..”
Oczywiście warto zaznaczyć, że skoro to plan duszy, to nie mój. Czyli znowu jakieś rozdwojenie, roztrojenie, rozczworenie jaźni, biorąc pod uwagę, że przecież jestem 1.ja 2.dusza 3. ciało 4 umysł. Czyli może być tak, ze dusza chce czegoś. Ja czegoś innego. Ciało innego i Umysł innego. Zawierucha.
I tu kawałek dedykowany Bennemu. Przyznaję, chylę czoła, a może moja dusza chyli. Walę głową o kamienną posadzkę kościelną/a może to moja dusza wali moją głową (swoją przecież nie może), bo spłynęła na mnie łaska zrozumienia, że dusza nic nie chce, że chce, to tylko ego. Że tam gdzie „chcę” to ego chce, a nie jak głoszą zwolennicy lukrowania swojego ego, cukrową pacynką duszy, że dusza chce.
Chciejstwo jest domeną umysłu. A kto chce dyskutować z tym, to niech najpierw zapyta samego siebie (umysł niech pogada z umysłem), co to też chce tak bardzo bronić prawa duszy do chcienia? Dusza, czy ego? Pragnienia, zachcianki, pomysły na życie to wszystko ego (choć i tego sformułowania używam z pewną niezręcznością, bo bardziej w codziennym użytku, rozumiem ego jako mądrą siłę, która jak mądry rodzic wybierać ma dla nas najlepiej-lubię silne ego. Jednak na potrzeby tego wpisu, takiego jakim on jest, używam ego rozumianego jako siła umysłowa, która rządzi nami, a nie my nią.
Podwijam kiecę i lecę, bo moja dusza pragnie wegańskiego, razowego sphagetti z oliwą z oliwek i ekologiczną rukolą z Lidla.
